– „Każdy zegarek to dzieło sztuki. Wytwór ludzkiej inteligencji. Ktoś go zaprojektował, obmyślił i wykonał, by dobrze działał. Stworzył tak, jak Bóg tworzył człowieka” – takie słowa można usłyszeć w niezwykłym zakładzie zegarmistrzowskim przy ul. Złotej 62. Firma Głowaccy s.c. działa tu od wielu lat i choć jest niewielka, jej renoma sięga daleko poza Wolę, Warszawę i Polskę.
– Czy można oddać do naprawy starą, kilkudziesięcioletnią Omegę? Czy możliwe jest odnowienie Aurory albo Zarii? Czy uda się odtworzyć zniszczony cyferblat Tissot’a? To pytania, z którymi każdego dnia klienci zwracają się do wolskich zegarmistrzów. Wcześniej spotkali się z odmową tak w przedstawicielstwach renomowanych firm, jak i zwykłych warsztatach. Na Złotej przekonują się, że renowacja wszelkich typów zegarków i cyferblatów jest możliwa. A każdy z nich, czy jest to Patek, Longines, Rolex, IWC Schaffhausen czy tylko Łucz lub Poliot, znów cieszy oczy i dokładnie mierzy czas.
Zakład na ul. Złotej to firma rodzinna. Założył ją Piotr Głowacki, a obecnie prowadzą dwaj z jego trzech synów. Wszystko zaczęło się w latach 50, na ul. Ząbkowskiej. Warsztat mieścił się w pobliżu bazaru Różyckiego i taka właśnie lokalizacja spowodowała obecną specjalizację firmy. Ówcześni klienci to byli przede wszystkim ludzie, którzy chcieli sprzedać zegarki na bazarze. Wstępowali więc do Piotra Głowackiego, żeby je szybko odświeżyć, bo bazarowi handlarze wymagali, by wręcz lśniły. On zaś marzył, by osiągnąć perfekcję, zrobić to, co wielu zegarmistrzów uważało za niemożliwe -idealnie odtworzyć wygląd starych cyferblatów. I dziś, chociaż za pomocą komputera można zeskanować oryginalną tarczę, wcale nie jest to łatwe. – „Ojciec wszystko to wykonywał ręcznie. (Tak się zresztą robi u nas do tej pory). Najpierw oczyszcza się tarczę do żywej blachy. Potem nakłada się nowe warstwy galwaniczne, emalie i farby, wykonuje napisy. Ojciec ma olbrzymią wiedzę, a jest samoukiem. Całe dnie i noce pracował, wypróbowując różne metody. Latami chyba ślęczał, żeby wreszcie wybrać np. najbardziej odpowiedni tusz. Od rozmaitych chemikaliów stracił węch, ale wypracować własne, niepowtarzalne sposoby” – mówi Dariusz Glowacki.- „Jesteśmy też jedyną chyba firmą, która sama wykonała sobie wszystkie potrzebne narzędzia. Było jednak warto. Teraz nie sposób odróżnić zegarka po przeprowadzonej renowacji od oryginału. Nasz zakład nie ma konkurencji. Firmy, które próbowały to robić, szybko stwierdzały, że jest to nieopłacalne. Zabrakło im ojca wytrwałości. Ciężka praca nigdy nie była mu obca. Za okupacji jako dziesięciolatek musiał zarabiać na chleb, ale jednocześnie już wtedy umiał pomagać innym ludziom. Do wszystkiego doszedł uporem i oszczędnością„.
W latach 60. Piotr Glowacki pojechał do USA. Najpierw imał się każdego dostępnego zajęcia, pracował np. na budowach, później we własnym zawodzie. – „Jednak nie podobało mu się tam i nie chciał zostać na dłużej. Koledzy z którymi wyjeżdżał z Polski, dziś są multimilionerami. Tato wrócił do domu ale nie narzeka, dla niego zawsze najważniejsza była i jest rodzina” – mówi syn.
Za zarobione pieniądze Piotr Glowacki wybudował pawilon przy ul. Złotej, który już od lat doskonale jest znany miłośnikom dawnych czasomierzy. Przynoszą do naprawy stare zegarki rodzinne i pamiątkowe, otrzymywane na maturę, osiemnaste urodziny i inne jubileusze. Takie, z którymi wiążą się sentymenty i wspomnienia. Czas ich nie oszczędzał. Mają zniszczone koperty, połamane wskazówki, popękaną emalię cyferblatów. W zręcznych rękach cierpliwych zegarmistrzów one też ponownie zaczynają „lśnić”. I cena zegarka oraz jego marka nie mają tu zasadniczego znaczenia. – „Odtwarzanie dawnego piękna zegarków, przywracanie im młodości przypomina pracę lekarza, do którego, przyszedł chory, stary człowiek a wyszedł zdrowy z dobrze pracującym sercem, bez zmarszczek i łysiny” 🙂 .
Wiedzą o tym też kolekcjonerzy i antykwariusze nie tylko z całej Polski. Przyjeżdzają lub wysyłają pocztą przesyłki z pokancerowanymi tarczami. Niektóre z nich nadawano nawet z USA i Australii. Wiedzą też, że w zakładzie robią wszystko, żeby klienci byli zadowoleni. czasem znacznie więcej, niż byli proszeni, byle stary majstersztyk wrócił do idealnego stanu, nawet kosztem własnego zysku. Za to zegarmistrze z Woli wiele razy słyszeli, że odnowione przez nich egzemplarze, trafiły na aukcje w różnych częściach świata. Opowiadano im, że niektorzy na Florydzie, oglądając wyjątkowo piękny zegarek, pytali: – „Is it Zlota Street in Warsaw?”
Ostatnio warsztat na Złotej zaczyna odwiedzać nowa grupa klientów.
To młodzież zauroczona zegarkami z lat 50. – „Są oni niezwykle skrupulatni” – uśmiecha się Dariusz Głowacki. – „Pilnują, żeby napisy na tarczy były identyczne z oryginałami. Czasem upewniają się, nawet po kilka razy wracają, mówiąc, że 'Ta kreseczka to powinna być nie taka, tylko inna…’. Ale z tym nie ma większego problemu, bo sluchamy kazdego i spelniamy jego życzenia. Tak samo jest z naprawą mechanizmów, bo ojciec od lat 60. robił duże zapasy części. Na niektórych zyskuje się, ale na innych dostaje po 'krzyżu’. Na szczęście i radzieckie zegarki co raz więcej ludzi też już naprawia. Młodzieżowa moda trochę to zmienia”.
Swoją pasją do przywracania starym zegarkom młodości pan Piotr zaraził synów. Najpierw tej trudnej sztuki uczył się Andrzej, później Dariusz i na końcu Jacek. Dziś renowację zegarków traktują oni nie tylko jako pracę zawodową, ale jako hobby. Po ojcu odziedziczyli też wiele innych cech.
– „W środowisku naszej branży znana jest nie tylko fachowość, ale niezwykła uczciwość ojca. To taka charakterystyczna uczciwość dawnego pokolenia. Bardzo byśmy chcieli, aby ta opinia przeszła także na jego synów” 🙂 – mówią Dariusz i Jacek Głowaccy.
Tak się już chyba stało, bo wychowywaniu dzieci pan Piotr poświęcał wiele uwagi i pilnował, żeby byli „w porządku”. Do dziś wspominają, jak w dzieciństwie wszedł do pokoju, w którym oglądali serial „Bonanza”. – ’A modlitwa była?’ – zapytał. Poszliśmy do drugiego pokoju, bo uczył nas, że najpierw modlitwa, potem przyjemności”.
– „Nie chcielibyśmy wywoływać wrażenia, że jesteśmy taką idealną rodziną, a ojciec to rodzinna świętość”🙂 – śmieje się pan Dariusz. – „Jednak nigdy nie było u nas konfliktów pokoleń. Ojciec wszystkich łączył i nadal łączy. Cały czas jesteśmy razem. Ani przez chwilę obaj z Jackiem nie chcieliśmy otwierać własnych firm. Jesteśmy od siebie uzależnieni. Tata wprawdzie już od roku nie pracuje, ale zawsze doradza i jak za dawnych lat nadal potrafi z wnukami grać w piłkę. Jest z nami także mama, wciąż pomaga, zajmuje się ogródkiem. Cieszę się, że również mój syn, chociaż ma swoich kolegów, lubi przebywać z rodziną. Pyta mnie też kiedy zacznę go 'uczyć renowacji tarcz'”.
Redaktor: Hanna Wysocka
Fotografia: Jacek Łysyszyn